5 wspomnień z wakacji w londyńskim akademiku, czyli jak mieć co opowiadać przez lata

Szukając noclegu w Londynie na cały miesiąc byłam przygotowana na najgorsze i gdy prawie zarezerwowałam pokój na półpiętrze u włoskiej rodziny znalazłam TO.

Szukając noclegu w Londynie na cały miesiąc byłam przerażona- ceny niesamowicie wysokie i to za pokój w obcym domu, na obrzeżach Londynu, z zasadą “po 22:00 zakaz wchodzenia do kuchni”.

Byłam przygotowana na najgorsze i gdy prawie zarezerwowałam pokój na półpiętrze u włoskiej rodziny znalazłam TO.

Screen Shot 2017-04-14 at 12.12.30

Akademik w Notting Hill- po obejrzeniu filmu o tym samym tytule nie trzeba było mnie długo namawiać – za cenę niezbyt wygórowaną (jak na londyńskie standardy), gdzie miałam swój własny pokój i zero zasad co do wstępu do kuchni = strzał w dziesiątkę.

Już pierwszego wieczoru poznałam ludzi, z którymi spędziłam kolejny miesiąc, jadłam śniadanie, kolacje i robiłam wiele innych ciekawych rzeczy.

Jakich? Zobaczcie poniżej!

1. “Notting Hill” w Notting Hill

W tygodniu, wieczorami siadaliśmy w pokoju telewizyjnym i oglądaliśmy filmy. Zazwyczaj były to długie i nieprzekonujące (przynajmniej mnie) filmy akcji. Na szczęście RAZ to nam, dziewczynom, udało się przejąć stery. Oczywiście, obejrzałyśmy “Notting Hill”, jako że tam właśnie mieszkałyśmy. Jeśli oglądaliście ten film, to może pamiętacie scenę gdy Hugh Grant i Julia Roberts włamują się do Notting Hill Gardens? Cóż, okazało się, że mieszkamy dosłownie za rogiem i kilka dni później tak samo, jak bohaterowie filmu, przedzieraliśmy się przez ogrodzenie w środku nocy.

2. Pimm’s o clock & Pimm’s pong

Pimms jest (podobno, czerpię z opowieści Eli, mojego amerykańskiego kolegi) klasycznym brytyjskim alkoholem, który przygotowuje się z owocami oraz np. spritem czy innym napojem gazowanym. My wybieraliśmy pomarańcze, truskawki i ogórki, a ja, początkowo nieprzekonana, pokochałam to połączenie. Klasykiem naszych wieczorów było wspólne przygotowywanie tego napoju, a gdy już naprawdę nie mieliśmy co ze sobą zrobić, graliśmy w Pimm’s Ponga.

P.S. Ja i pochodząca z Malty Clarisse zawsze wygrywałyśmy- girls power all the way.

3. Weekend prawdziwego turysty

IMG_2458

Natural History Museum fot. Pola Namysł

Na co dzień każdy z nas miał swoje zajęcie. Ja byłam na stażu w redakcji,
inni pracowali albo chodzili do wakacyjnej szkoły czy na kursy. Nie mieliśmy czasu ani siły na zwiedzanie, a wieczorami woleliśmy zająć się typowo studenckimi rozrywkami. Na szczęście udało nam się zrobić weekend prawdziwego turysty. Jednego dnia, odwiedziliśmy najważniejsze muzea- Victoria and Albert Museum, Natur
al History Museum i Science Museum. Poszliśmy na piknik do Hyde Parku, odwiedziliśmy Mayfair, a nawet zjedliśmy lunch na najbardziej różowej łódce, jaką w życiu widziałam. Pomijając gigantyczne kolejki do muzeów (weekend stanowczo nie jest najlepszy pomysłem na ich odwiedzanie), było cudownie.

4. Skybar Garden

Miałam szczęście obchodzić swoje 20-te urodziny właśnie w Londynie. Jeszcze większym szczęściem byli super znajomi, którzy zaskoczyli mnie wspólnym wyjściem do naprawdę magicznego miejsca – SkyBar Garden. To bar znajdujący się w budynku w centrum Londynu na 42-gim piętrze. Zajmuje całe piętro, z każdej strony możemy obserwować miasto, a w środku znajduje się (dosłownie!) ogród. Wyobraźcie sobie to + muzykę na żywo.

5. Po prostu- wspólne życie

Jeśli kiedyś mieszkaliście w akademiku to wiecie jak to jest, jeśli nie- serdecznie polecam, chociażby na miesiąc. Nie wiem jak to sprawdziłoby się na dłużej, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to niesamowite przeżycie i lekcja. Nie tylko dlatego, że zawsze miałam z kim pójść polować na meal deals w Marks&Spencer (do dzisiaj śnią mi się po nocach te przysmaki), obejrzeć film czy po prostu pójść na spacer. Także dlatego, bo wierzę że wytworzyliśmy więzi na dłużej, które nie znikają po wakacjach. Bo przeżyliśmy przygodę, której nigdy nie zapomnę, a połączył nas tak naprawdę przypadek. Dlatego wybaczę im pukanie do moich drzwi o czwartej nad ranem, gdy akurat wrócili z kubańskiego baru…

Pola Namysł

3 dni w Nowym Jorku

“3 dni w Nowym Jorku? Ale po co? Co to za dziwny pomysł? Przecież podróż w jedną stronę trwa około dwunastu godzin! To się nie opłaca.”

Chwila… już tłumaczę!

Od kilku lat mój tata jest sportowym freakiem i nałogowo biega w maratonach lub pół-maratonach. Do tego uznał, że łączenie tego ze zwiedzaniem świata jest super pomysłem i całkowicie się z nim zgadzam. Zazwyczaj z nim nie latam, ale kiedy opowiedział mi o planie wyjazdu na pół-maraton do “Wielkiego Jabłka”, pomyślałam “dlaczego nie?”. Wyjazd miał miejsce w marcu, niedługo po zakończeniu sesji, kiedy naprawdę marzyłam o wyjeździe z Warszawy i chwilowym rozluźnieniu się. Pewnie wiecie, że biegi mają miejsce zawsze w niedzielę (tak, to ten dzień kiedy całe miasto stoi w korkach, a wy zastanawiacie się co się stało), dlatego my przyjechaliśmy w czwartek w nocy, aby mieć szansę coś zobaczyć/zwiedzić przed biegiem. Jak wyglądały moje #3dniwNowymJorku? Zobaczcie poniżej!

Pola = przygoda

Jeśli znacie mnie trochę lepiej niż przeciętnie wiecie, że:

a) wbrew pozorom jestem największą sierotą świata i potykam się o własne nogi

b) WSZYSTKO potrafię nazwać przygodą. Przejechałam trzy stacje tramwajem za daleko? Przygoda! Zaspałam na zajęcia? Och, przygoda! Skok spadochronem? O, to dopiero szał. Dlatego nie dziwne, że gdy w drodze do Nowego Jorku zgubiłamIMG_3156 się dwukrotnie (raz na lotnisku w Londynie, drugi raz w drodze z JFK na Manhattan) to byłam zachwycona i wysyłałam tacie sms-y o treści “aaa przygoda życia!”. Naprawdę dawno się tak dobrze nie bawiłam. A to małe pogubienie się tylko spotęgowało przyjemność, jaką sprawił mi widok Nowego Jorku, gdy wysiadłam z metra…

 

Maraton? Może innym razem…

Co prawda to mój tata brał udział w maratonie, ale nie mógł mi odpuścić chociaż krótkiego biegu. W planie był marszobieg z przewodnikiem po Manhattanie, z grupą biegaczy, którzy następnego dnia brali udział w tym PRAWDZIWYM wydarzeniu. To może wydać się wam śmieszne, ale ja biegać… nie umiem. Krótkie sprinty? Ok, dam radę. Dłuższe dystanse (3km to dla mnie długi dystans)? Och no no no. Niestety, nie wpasowuje się w dzisiejszą kulturę #fitfreaków, #gymgirls itp. Bardzo nad tym ubolewam, ale cóż… nie można mieć wszystkiego. Z tego powodu mój bieg po Manhattanie skończył się po ok. 15 minutach, zamiast tego zrobiłam sobie dłuuugi spacer i na spokojnie zwiedziłam okolice. Przechodząc obok schodów MET musiałam się powstrzymać, aby nie usiąść i nie udawać Blair i Sereny w klasycznej scenie z “Plotkary”.

 

Jedzenie, bo co jest ważniejsze

Jeśli tak jak ja kochacie jeść, to na pewno się dogadamy. Wyjazdy oceniam pod kątem przysmaków, które zjadłam i na ile zapełniły one mój żołądek. Pod tym względem myślę, że Nowy Jork nie rozczaruje nikogo. Jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie znajdziesz pyszne jedzenie z każdej kuchni świata. W końcu to tam znajdziemy ludzi z każdego zakątka globu i na szczęście dzielą się oni swoimi przysmakami. Dlatego większość moich 72 godzin w Nowym Jorku spędziłam jedząc i tym jedzeniem się zachwycając. Na śniadanie jadłam ogromne bajgle z dużą ilością dodatków, cztery mocno czekoladowe ciastka, a do tego wypijałam podwójną kawę (nie, nie na odtłuszczonym mleku sojowym). Na lunch biegłam po powiększoną porcję chińskiego makaronu i sajgonek, a w porze kolacji karmiłam się naprawdę porządnym stekiem. Zapewne także przytyłam z 5kg, ale wolę nie stawać na wadze. To bezpieczniejsze dla zdrowia psychicznego, polecam wszystkim tą metodę!

 

Gap-a czyli raj zakupoholiczek

Każdy, kogo znam, w trakcie wyjazdu do Stanów Zjednoczonych planuje porządne zakupy. To oczywiste, jest tam wiele marek, często niedostępnych w Polsce, a jeśli już uda nam się je znaleźć w np. warszawskich centrach handlowych – ich ceny są niebotycznie wysokie. Ja nie jestem fanką zakupów, nie lubię przymierzać, mam problem z decyzyjnością (wybór bluzy jest dla mnie czasem decyzją niemożliwą do podjęcia) i godzina w centrum handlowym, przyprawia mnie o solidny ból głowy. Ale w Nowym Jorku nawet ja skusiłam się na bieg po sklepach. Jeśli jesteście fankami Forever 21 i znajdziecie się kiedyś na Times Square – uważajcie. Tamtejszy salon ma 6 pięter, każde ok. 80m2 i wszystko o czym tylko zamarzysz. Wyszłam stamtąd po 2 godzinach, z wypiekami na twarzy i poważnymi planami zakupowymi, których z braku czasu w końcu nie zrealizowałam. Patrząc na to z perspektywy czasu, bardzo się cieszę, nie wiem czy moje konto w banku by to wytrzymało…

 

Atrakcje wieczoru, w końcu jesteśmy w Nowym Jorku!

Wszystkie muzea zwiedziłam przy okazji poprzednich wizyt w tym cudnym mieście (i serdecznie polecam!), dlatego tym razem skupiliśmy się na troszkę innych atrakcjach. W piątkowy wieczór wybraliśmy się na Broadway, na musical Chicago. Jako że jest to mój musicalowy faworyt, byłam naprawdę zachwycona. Co prawda wyjątkowości chwili trochę odjęła publika, która straciła szacunek do teatru i w trakcie spektaklu ochoczo zajadała się popcornem, ale cóż… co kultura to obyczaj. Aktorzy i zespół muzyczny świetnie się spisali, więc wieczór mogę uznać za naprawdę udany.

Druga noc w NYC przerosła moje najśmielsze oczekiwania.

Tu tata zrobił mi niespodziankę i do ostatniej chwilii nie miałam pojęcia, co będziemy robić. Jeśli oglądaliście film “Niania w Nowym Jorku”, może kojarzycie lokal Cafe Carlyle?

Jest to naprawdę wyjątkowe miejsce – kawiarnia ukryta w hotelu Rosewood, która ma wiele do zaoferowania. To tam mamy możliwość wysłuchania koncertu IMG_3142niesamowitych artystów, w tym samym czasie jedząc pyszną kolację, a to wszystko w malutkiej sali, przy przyciemnionym świetle. My mieliśmy okazję obejrzeć Suzanne Vege (na pewno znacie jej utwór ‘Luka’), pomimo iż nie byłam jej fanką, to teraz jestem. Dlaczego? To naprawdę utalentowana kobieta,
z niesamowitym głosem i pięknymi tekstami – w trakcie występu popłakałam się ze wzruszenia. Słuchanie tak wyjątkowej wokalistki, w takich okolicznościach było wydarzeniem, które zapadnie mi w pamięci na długie lata.

Powiem tak – Nowy Jork kocham zawsze, nawet jeśli tylko na 3 dni. Jest to miejsce, które ma swój wyjątkowy klimat, atmosferę różnych kultur, smaków i zapachów. Miejsce, w którym czujemy, że żyjemy i możemy czerpać inspiracje garściami. Natomiast jeśli miałabym wybierać, stanowczo wolałabym spędzić tam trochę więcej czasu. Wracając byłam bardzo zmęczona, w końcu te 3 dni były naprawdę intensywne i marzyłam o wypoczynku, a cztery godziny po lądowaniu musiałam stawić się w pracy. Jednak jest coś cudownego w tak krótkich wypadach. Ma się po nich przyjemne poczucie niedosytu, ale zadowolenia, pozostawia apetyt na więcej, dlatego już planuje kolejny wyjazd. Dokąd tym razem? To się dopiero okaże…

Pola Namysł

O komediach romantycznych i naszej mimowolnej miłości do nich

Dajcie im szansę, może was zaskoczą?

 

Kto nie oglądał milion razy ‘Pamiętnika’ czy ‘Pretty Woman’ ręka do góry. Chociaż właściwie to nie kłopoczcie się, i tak nie uwierzę. O ile nie jesteś zagorzałym przeciwnikiem komedii romantycznych (wbrew pozorom- dużo tracisz!), to jestem pewna, że wszystkie klasyki oglądałeś/aś kilkukrotnie. W końcu, czy jest coś lepszego na zakończenie beznadziejnego dnia, kiedy po prostu chcesz się rozluźnić i uwierzyć, że naprawdę są szczęśliwe zakończenia? Może jestem nieuleczalną romantyczkę, może idealistką i może daje się okłamywać przemysłowi filmowemu.

Ale powiem wprost – oglądam, lubię i niektóre nawet cenię. Nie oznacza to, że każdy denny romans uważam za wart obejrzenia czy, że to jedyne filmy, jakie oglądam. Chciałabym natomiast, chociaż spróbować udowodnić wam, że to nie takie straszne, słabe i przewidywalne.

tumblr_okqvkat7a11tjz72bo1_500
źródło: tumblr. com kadr z “The Notebook”

Zacznę od oczywistego – pokazują, że prawdziwa miłość istnieje. Może to być zaskakująca relacja gwiazdy kina i prostego, londyńskiego księgarza (“Notting Hill”), nałogowej narzeczonej i oczerniającego ją dziennikarza (“Uciekająca Panna Młoda”) czy ukrywającej się księżniczki i nieświadomego jej tożsamości redaktora lokalnej gazety (“Rzymskie Wakacje”). Wszystkie te filmy łączy ich cel i nie ma w nim nic złego. W dzisiejszych czasach każdy chce udawać, że uczuć nie ma, kłótnie w związku go nie ruszają i właściwie – to po co to wszystko, a miłość na pewno nie istnieje. Nie żebym namawiała czy przekonywała, ale w końcu najpiękniejsze poematy, nowele i inne dzieła powstały właśnie o miłości. Może jednak coś w tym jest.

Kto z nas nie chciałby zamienić swojego życia w bajkę, chociaż na chwilę?

tumblr_nm5c8wwXPt1rig6uto1_500
źródło: tumblr.com kadr z filmu “Pretty Woman”

Po drugie: są czymś pozytywnym! W erze internetu, informację pozyskujemy w ekspresowym tempie. Dobrą i złą. Niestety, szybciej i z większym rozpędem idzie ta zła. Wiadomo, że atak bombowy czy wojna jest ważniejsza, niż nowy projekt naukowy lub szczęśliwe małżeństwo. Nikogo za to nie winię, to naturalna kolej rzeczy, ale musicie mi przyznać rację – negatywne wiadomości zalewają nas niczym fala. Może taka komedia romantyczna, nawet jeśli zmyślona od początku do końca, będzie dobrą odskocznią od przygniatającej nas rzeczywistości?

Jeśli jesteś dziewczyną, to z nimi spędzasz lwią część babskich wieczorów przy winie, gadając z przyjaciółkami i dyskutując, czy może główna bohaterka powinna wybaczać swojemu ukochanemu czy jednak dać mu kosza. Jeśli jesteś facetem, to właśnie na komedie romantyczną zabierzesz partnerkę na randkę, kiedy zapomnisz o waszej rocznicy czy nie będziesz miał pomysłu na uroczy wieczór. Przypomnę wam też, że dużo filmów tego typu powstało na podstawie naprawdę niezłych książek. Fakt faktem, zazwyczaj to powieść pozostaje tym lepszym dziełem, ale może to ona będzie rozwiązaniem dla tych z was, ktorzy naprawde nie cierpią kina o miłości z nutka humoru w tle.

Może was przekonałam, że nie taki diabeł straszny. Może uznacie, że mam kiepski gust, ale jeśli będziecie nudzić się w święta nie wstydźcie się i obejrzycie “To Właśnie Miłość” czy “The Holiday”, zapewniam – pod koniec wieczoru będziecie mieć doskonały humor!

tumblr_ol1js0op1Z1vlcikso1_500
źródło: tumblr.com kadr z filmu “To Właśnie Miłość”

Pola Namysł

Pierwsze samodzielne mieszkanie. Wyobrażenia vs rzeczywistość

Jeśli mam być szczera- czasem wolałabym udawać, że wcale nie mieszkam sama.

W życiu każdego z nas nadchodzi ten moment, w którym podejmujemy decyzję o wyfrunięciu z rodzinnego gniazda. Kierują nami różne motywy- jeden zrobi to z potrzeby wolności, inny przeprowadza się na studia do innego miasta i jest to koniecznością, a jeszcze kolejny będzie chciał zamieszkać ze swoim partnerem. Tak naprawdę, powód jest mniej istotny niż efekt. Myślę, że każdy kto już wyprowadził się od rodziców, poczuł smak dorosłości, czasem zniechęcenia, a nawet rozczarowania. Nie wierzysz? Sprawdziłam na własnej skórze!

“W końcu znajomi będą mogli mnie cały czas odwiedzać!”

Mogą, ale gwarantuję że po miesiącu, maksymalnie dwóch będziesz mieć dość. Mało kto będzie się pytał czy może wpaść, już nie możesz powiedzieć ‘rodzice się nie zgadzają’. Przyjdą, napiją się, zrobią bałagan. Sprzątać będziesz Ty, a nieład będzie przez to permanentnie. Będzie im się wydawać, że Twoje mieszkanie jest kolejnym pubem na ich piątkowej mapie. Jeśli mam być szczera- czasem wolałabym udawać, że wcale nie mieszkam sama.

“Robienie jedzenia dla jednej osoby to banał”

Nic bardziej mylnego. Jeśli tak jak ja, mieszkałeś/aś w domu wieloosobowym, możesz mieć duży problem z przyzwyczajeniem się. Wcale nie zjesz twarożku, sera żółtego, szynki i słoika marmolady w jednym tygodniu. To samo dotyczy obiadu- sam nie zjesz całego i nie będziesz miał/a ochoty przez kolejne 3 dni żywić się tym samym. Chwilę zajmuje wyrobienie swojego systemu, żeby nie marnować jedzenia, ale nie żywić się tylko w McDonaldzie lub KFC.

“Opieka nad domem jest łatwa, prosta i przyjemna”

W końcu docenisz ciężką pracę mamy i taty. Prawdopodobnie będziesz (tak jak ja) i pracować i studiować, wracać codziennie o 19 (jeśli dobrze pójdzie), a w domu nie będzie czekała ciepła kolacja i wyprasowane pranie. Zamiast tego – kosz pełen brudów, naczynia do pozmywania i zakupy spożywcze do zrobienia.

“Mamo, przecież wiem jak dbać o mieszkanie”

Nagle musimy zwracać uwagę na naprawdę wiele rzeczy. Zamykać okna i balkon, gdy wychodzimy na dłużej. Pamiętać, żeby sprawdzać ważność wszystkich produktów w lodówce. Wyrzucać śmieci od razu, a nie tylko gdy kosz będzie pełny. Uważać, gdzie stawiamy świeczkę, żeby nic się nie podpaliło.

Wydaje się oczywiste, prawda? Cóż, też tak myślałam, dopóki mój stolik oraz salon prawie nie spłonęły, a warzywa w lodówce całkowicie zwiędły.

Mamo, mam nadzieję, że tego nie czytasz, naprawdę się starałam.

Wszystko to zabrzmiało bardzo pesymistycznie, ale spokojnie, nie jest tak źle. Prawdę mówiąc (z całą moją ogromną miłością do rodziców) – do domu już bym nie wróciła. Nie żeby było mi tam kiedykolwiek źle – nic z tych rzeczy, ale mieszkanie samemu to już inne życie.

tumblr_og2q4tMn891vt3qqlo1_400
źródło: http://www.tumblr.com

Sprzątanie, pranie i prasowanie szczerze polubiłam, a widok czyściutkiego mieszkania sprawia mi ogromną radość. Gotowanie pokochałam, a testowanie nowych przepisów, traktuje jak wyzwania zawodowe – co prawdpodobnie najbardziej cieszy mojego chłopaka, z którym teraz mogę widzieć się kiedy tylko zechce, a o zostaniu poza domem na noc nie muszę nikogo informować. Chyba żaden moment w tygodniu nie sprawia mi takiej przyjemności jak wtorkowy wieczór na sofie, z książką i kubkiem gorącej herbaty, gdy nikt mi nie przeszkadza i mogę naprawdę wypocząć. Pieniądze kiedyś wydawane w pubach i barach, zostają w kieszeni – koleżanki zapraszam do siebie, możemy napić się wina i do znudzenia słuchać ulubionych piosenek. Mogę chyba powiedzieć, że zostałam kurą domową i kompletnie mi to nie przeszkadza. Teraz zamiast marzeń o wielkiej garderobie rodem z ‘Seksu w Wielkim Mieście’ marzę o bardzo, bardzo dużej kuchni.

Jeśli nadal zastanawiacie się nad zamieszkaniem samemu- polecam serdecznie, ale pamiętaj że nie do końca jest to zabawa, imprezy i wolność. Nic tak nie uczy życia, odpowiedzialności i tego, kim tak naprawdę jesteś.

Pola Namysł

Yorüba, dwóch DJ-i o których musisz usłyszeć!

Za duetem Yorüba kryje się dwóch charyzmatycznych DJ-i, Maximilien Tran-Van i Louis Skok, od kilku lat konsekwentnie podbijających warszawską (i nie tylko!) scenę muzyczną. Już teraz mogą pochwalić się występami z naprawdę silnymi nazwiskami w środowisku muzycznym.

Znają się i przyjaźnią od 15 lat, choć początkowo za sobą nie przepadali – dziś są ze sobą 24/7. Ich wspólna przygoda zaczęła się dzięki kompletnemu przypadkowi. Obydwaj mają silne zaplecze muzyczne, jako dzieci uczyli się grać na instrumentach, a ich rodziny także są silnie związane z muzyką. Dziś – to między innymi dzięki temu wiedzą, kiedy coś brzmi świetnie, a kiedy powinni coś zmienić.

W 2015 r. równolegle zaczęli próbować swoich sił jako DJ-e, szukając pomysłu na siebie oraz swoją muzykę. Max już wtedy występował w warszawskich lokalach, a Louis swój pierwszy set (w październiku 2015r.) grał przed Kovalskym na Karowej 31. Tam został zauważony i kilka miesięcy później dostał propozycję zagrania w, startującym wtedy, Patio Nowa Jerozolima. Do wspólnego występu udało mu się namówić Maxa- „Już wcześniej Louis proponował mi, żebyśmy pracowali razem. Na początku byłem bardzo sceptyczny, jesteśmy bardzo różnymi ludźmi. Teraz wychodzi na to, że te różnice są naszą siłą”.

Od tego wydarzenia są nierozłączni, zarówno prywatnie jak i biznesowo. Jak sami mówią: Obudziliśmy się 3-4 godziny po imprezie, poszliśmy na lunch i mówimy: ‘szukamy nazwy, robimy duet’ bo to było coś niesamowitego, naprawdę. To połączenie z ludźmi, to chcemy robić przez następne 20 lat”. To właśnie energia, którą między nimi się wytworzyła, jest czymś co czyni ich takimi wyjątkowymi, a atmosfera w trakcie ich występów – niepowtarzalna.

DSC04029
Louis, Max

Powoli zaczęli pracować nad swoją marką, osobowością muzyczną i stylem. Nazwa Yorüba nie jest przypadkowa. Jest to nazwa regionu z południa Nigerii, w którym intensywnie rozwijała się muzyka. Po przymusowych migracjach jej mieszkańców, zaczęła szerzyć się w Ameryce Południowej i miała ogromny wpływ na rozwój tamtejszej kultury. To właśnie z tego regionu pochodzą pierwsze zapisy muzyczne, a słowo Yorüba znaczy ‘silny człowiek’. Dwie kropki nad “ü” w nazwie, mają symbolizować ich dwóch- Maxa i Louisa.
Jak wspomina ich menadżer, Filip Kniej, początki nie były łatwe. Wiele zawdzięczają dwóm klubom: Miłość Kredytowa i nieistniejącemu już Karowa 31. To właśnie tam dostali pierwszy kredyt zaufania i możliwość samodzielnych występów. Zresztą nie ma co się dziwić, ich nie da się nie lubić! Otwarci i uśmiechnięci, siedzimy z nimi i rozmawiamy kilka godzin, nie nudząc się nawet przez chwilę. Mają swój styl, którego konsekwentnie się trzymają. Nie idą na kompromisy, bo ich muzyka ma także reprezentować to kim są, są 100% autentyczni w tym co robią. Nie zagrają czegoś co im się nie podoba, tylko po to, żeby przyciągnąć większą widownię. W trakcie wieczoru budują napięcie, stopniowo rozgrzewając publiczność. Jeśli jesteś na imprezie, na której grają, to możesz mieć pewność, że nie będziesz bawić się do przygotowanych wcześniej setów.

DSC04009
Louis Skok

Na pytanie czy był moment kiedy chcieli odpuścić, Louis wybucha śmiechem. Po chwili opanowuje się i mówi: „Śmieje się, bo średnio mam to co dwa dni. Ja jestem bardziej emocjonalny, wkurzam się i stresuję. Max ma głowę na karku. Ale zdarza się, że i jeden i drugi ma dość. Wtedy to Filip (menadżer Yorüby przyp.red.) stawia nas do pionu i każe wziąć się garść”. Max dodaje: „Wiadomo, czasem jest ciężko, szczególnie w okresie zimowym. Chociaż może to dlatego, że Filip wyjeżdża na narty (śmiech). A tak serio, dość szybko się rozwijamy, pomaga to, że jesteśmy w tym razem. A te małe porażki tylko nas motywują do kolejnych działań”

Fakt, że się przyjaźnią nie przeszkadza im w pracy. Sami zauważają, że są ze sobą praktycznie 24/7, kłócą się cały czas, ale nigdy na dłużej. Przeżyli razem wiele, a anegdot starczyłoby im już teraz na kilka dobrych lat. Jednym z ich największych osiągnięć był występ na festiwalu muzycznym we Francji. Ale jak to z chłopakami – nie obyło się bez przygód.

DSC03962
Maximilien Tran-Van

Dzień przed wylotem Max bronił pracę magisterską, a gdy wyszedł z uczelni dostał niepokojący telefon od znajomej- Louis jest na komisariacie, nie odbiera telefonu, nie wiadomo kiedy wyjdzie’.

Na szczęście Max, zamiast się denerwować (chociaż mówi, że był moment gdy zastanawiał się czy będzie musiał sam zagrać cały set), zostawił w domu garnitur i ruszył na poszukiwania. Po kilku godzinach i nieudanych wizytach na komisariatach, Louis odnalazł się z innym kolegą na ul. Kolskiej (no cóż…) i udało się wydostać go przed wylotem. Powrót też był z przygodami – na samolot zaspali, a zamiast w środę, wrócili w piątek. Sam festiwal wspominają z uśmiechem na twarzy. Najlepsze wspomnienie? Na jego koniec, nad ranem rozpalany jest ogromny totem, co przy muzyce i grupie kilkuset osób zrobiło na chłopakach niesamowite wrażenie i zapadło im w pamięciach na długo.

Żyją chwilą i widać, że kochają to co robią. O kolejnych projektach mówią z podekscytowaniem, a uwierzcie, kilka naprawdę fajnych się zbliża! Od tego sezonu zostają ambasadorami Rejs-u nad Wisłą, będą tam grać, a także organizować własne imprezy. Planują również eventy artystyczne – ich muzyka plus pokazy live art. Dodatkowo w lubelskiej Radości tworzą cykl imprez housowych z młodymi, francuskimi DJami z najlepszych elektronicznych wytwórni. 

Największe marzenie? Żeby ich muzyka była doceniona, a oni mieli możliwość dalej tworzyć i się rozwijać. Są w trakcie pracy nad swoim EP, kontaktowali się już z pierwszymi wytwórniami, więc niedługo będzie o nich naprawdę głośno. Nie wierzycie? Przyjdźcie i posłuchajcie ich na żywo, zrozumiecie dlaczego my tak bardzo ich polubiliśmy!

Wejdźcie na ich fanpage– tam pełen rozkład, a teraz?

Już w sobotę możecie wpaść do Miłości na Kredytowej 9! 

tekst: Pola Namysł, zdjęcia: Marta Socha

Subiektywny przewodnik po Izraelu

Zastanawiacie się czy warto tam pojechać? Na pewno! Czy to miejsce dla was? Przeczytajcie co mogę wam powiedzieć, a potem sami podejmijcie decyzję.

Niektórzy z was wiedzą, że dość dużą część swojego życia spędziłam w Izraelu. Tam częściowo kończyłam gimnazjum, a teraz spędzam prawie każde wakacje. Często przywożę ze sobą przyjaciółki i obserwuję ich reakcje na kraj, do którego tak przywykłam, że czasem zapominam jak oryginalny i specyficzny jest. Bo nie znam drugiego miejsca, w którym obcy sobie ludzie krzyczą na siebie na ulicy, a z drugiej strony bezinteresownie pomogą każdemu, nawet nieznajomemu.

Zastanawiacie się czy warto tam pojechać? Na pewno! Czy to miejsce dla was? Przeczytajcie co mogę wam powiedzieć, a potem sami podejmijcie decyzję.

1. Jedzenie: tak, tak, tak!

Główny powód mojej miłości do Izraela i nie, nie żartuję. ZAWSZE wracam

IMG_5203
fot. Pola Namysł

z walizką pełną przysmaków, które zjadam w przeciągu tygodnia. Jeśli lubisz owoce, warzywa i wszystko co świeże, to jest to zdecydowanie miejsce dla Ciebie. Sezon na truskawki zaczyna się w lutym, całe lato dostępne są świeże mango czy arbuzy. Dodatkowo możesz cieszyć się oryginalnym humusem – ten, który kupisz w supermarkecie w Warszawie, nie ma nic wspólnego z prawdziwym. Dodam do tego pyszności takie jak Szakszuka (danie na śniadanie, robione z jajek i pomidorów – nie oceniaj zanim nie spróbujesz!), czy wszelkiego rodzaju przekąski – tak naprawdę możesz jeść cały
dzień, a i tak będziesz mieć ochotę na więcej.

2. Ludzie? Mhm…

Kwestia, która jest najczęściej poruszana przez odwiedzających mnie znajomych. Izraelczycy są bardzo specyficzną grupą, o czym sama często zapominam. Są głośni, niesamowicie bezpośredni i nie do końca rozumieją słowo ‘nie’. Klasykiem są natarczywe podrywy na plaży. Dziewczyno,jeśli jesteś blondynką – lepiej się przefarbuj przed wylotem. Możesz nawet nie odpowiadać i nie podnosić wzroku znad książki, którą czytasz – Izraelczyk będzie kontynuował swoje opowieści czy dalej zadawał pytania: o Twój numer, kraj pochodzenia i status związku.

Jeśli chcecie natomiast z nimi imprezować, dobrze trafiliście! Nikt nie będzie tak otwarty i chętny do poznawania nowych osób i kultur, jak oni. Cóż, każdy ma swoje wady i zalety.

3. Klimat – to musicie wiedzieć!

IMG_4443
Tel Aviv fot. Pola Namysł

Że jest ciepło – to wiecie na pewno. Jak bardzo? To powiem wam ja. Lipiec jest nie do zniesienia. Sierpień, tylko jeśli planujesz leżeć plackiem na plaży i nie pójdziesz nawet na jeden spacer. Nie żartuję, gdy dwa lata temu byłam w Izraelu przez cały miesiąc razem z przyjaciółką, tylko raz postanowiłyśmy pójść na spacer – wycieczkę. Po 20 minutach krem przeciwsłoneczny strugami spływał nam po twarzach. Nie polecam.

Jeśli lubicie słońce, plażę i ciepło, ale chcielibyście też trochę pozwiedzać (naprawdę warto) to optymalnym na to czasem będzie wrzesień. Temperatura pozwoli powylegiwać się na piasku, ale nie będzie przeszkadzała w spacerach i oglądaniu zabytków.

4. Zwiedzanie- przygotujcie się!

Bo jest co zwiedzać! Sam Izrael jest naprawdę niewielki, samochodem można go zjeździć od północy na południe, w dosłownie kilka dni. Przykładowo – z Tel Avivu do Jerozolimy jedzie się średnio 1,5h. Przepięknym miejscem jest Yaffo- stara dzielnica Tel Avivu, z portem, małymi uliczkami i ręcznie malowanymi numerami na drzwiach.

Punktem obowiązkowym wyjazdu jest Jerozolima, jej stara część  i wszystkie tradycyjne wycieczki. Ale to nie wszystko co Izrael ma do zaoferowania! Koniecznie odwiedźcie Akko – starożytne miasto portowe, Masadę czy Haifę. Jeśli lubicie piękne widoki i malownicze zabytki, to państwo na pewno na pewno Was nie rozczaruje.

IMG_5156
Jerozolima fot. Pola Namysł

5. Odpoczynek? I zabawa!

Nie samym zwiedzaniem człowiek żyje i naprawdę rozumiem, że nie każdy to lubi.
Czasem mamy ochotę pojechać gdzieś, nie robić nic (poza jedzeniem) i po prostu odpocząć. Stawiamy sobie pytania: dokąd tym razem? Nie chcemy znowu jechać do kurortu we Włoszech czy Grecji, a kraje azjatyckie są za daleko i za drogo (poza tym, tamto już wstyd nie zwiedzać!). W Izraelu macie wystarczająco dużo plaż i hoteli nadmorskich, żeby odpoczywać przez naprawde długi czas. Jeśli dodatkowo jesteście typem lubiącym zabawę, to naprawdę dobrze trafiliście. Tel Aviv znajduje się w czołówce światowych rankingów najlepszych miast do imprezowania. Nie wierzycie? Oto dowody:

http://www.telegraph.co.uk/travel/galleries/best-party-cities-and-nightlife-in-the-world/partyu-tel-aviv-cn/

https://www.thrillist.com/travel/nation/best-party-cities-in-the-world

http://www.fodors.com/news/photos/20-best-cities-for-nightlife-around-the-world#!20-tel-aviv

6. Bezpieczeństwo: obalam mity!

Pytanie, które chyba naprawdę słyszę najczęściej ‘Pola, ale tam nie jest niebezpiecznie?’. NIE. Wbrew temu co słyszycie albo co może wam się wydawać, tam naprawdę jest bezpiecznie. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że nie wiem czy gdzieś na świecie czuję się tak bezpiecznie, jak w Izraelu.

Bomby nie wybuchają na każdym rogu – a tak naprawdę, nie wybuchają wcale. Ludzie nie atakują innych na ulicy, a żołnierze nie przeszukują każdego przechodnia. To kraj, w którym prawdopodobieństwo tego, że ktoś Cię okradnie czy napadnie, jest tak niskie, że praktycznie nie istnieje. Dlatego nie denerwujcie się wieloma pytaniami na lotnisku czy ochroniarzem przed wejściem do centrum handlowego- to dla waszego bezpieczeństwa.

Ważne wskazówki:

  1. W piątki (od ok. 14) i soboty nie działa komunikacja miejska, sklepy spożywcze i centra handlowe. Wynika to z kwestii religijnych i szabatu.

    IMG_5454
    Jerozolima fot. Pola Namysł
  2. Pamiętajcie o odpowiednim ubraniu w Jerozolimie (Stare Miasto) – zakryte kolana, ramiona, a u mężczyzn także głowa.
  3. Nie stresujcie się, gdy ktoś zacznie na was krzyczeć na ulicy z błahego powodu – to inna kultura, inny temperament, nie mają nic złego na myśli
  4. W wielu miejscach występuje kuchnia koszerna, z tego może wynikać brak pewnych produktów w menu czy specyficzny sposób ich podawania
  5. Jeśli zdecydujecie się na przyjazd w okresie letnim, naprawdę uważajcie na słońce. Tak, zdaję sobie sprawę,że brzmię jak stara ciotka, ale wiem co mówię!

Pola Namysł

We like to keep it low-key, czyli kim jesteśmy?

Low-key mag: dlaczego, jak i po co?

Dlaczego?

Sam pomysł na założenie low-key mag chodził za mną od dawna, tak naprawdę to od wakacji, kiedy to przeżyłam przygodę życia na stażu w portalu TheDebrief w Londynie. To tam pomyślałam “to jest coś co kocham, coś co chciałabym robić każdego dnia”, a ponieważ każdy kto mnie zna wie,  że jestem przysłowiową Zosią Samosią.

Co innego mogłabym zrobić jeśli nie założyć własny portal?

Jak?

Przejście od pomysłu do czynu zajęło mi dobrych kilka miesięcy, ale podobno lepiej późno niż wcale. Myślałam, myślałam i po zimowej sesji egzaminacyjnej na uczelni uznałam, że nie ma co tego odkładać – czas najwyższy zacząć działać!

Były momenty zwątpienia, gdy myślałam, że jednak nie dam rady i stworzenie zgranej, fajnej redakcji jest czymś, no cóż, prawie niemożliwym.

A jednak! Po wielu nieprzespanych nocach i wielu, wielu wiadomościach do Marty Janek (niezastąpionej vice naczelnej), kiedy przerastały mnie problemy techniczne, mamy zespół niesamowicie kreatywnych osób. Dzięki wspólnym zainteresowaniom od razu złapały kontakt, a ich kreatywność nie zna granic.

Po co?

Bo chcemy wam pokazać jak wiele ciekawych rzeczy dzieję się dookoła nas, a także jak dużo osób w naszym wieku już robi niesamowite rzeczy! Chcemy udowodnić,  że tak samo ciekawe będzie niedzielne wyjście do teatru i na piknik, jak sobotnie wyjście ze znajomymi, że jedna aktywność nie wyklucza drugiej.

Że warto czasem zaryzykować, a może zdobyć coś czego się nie spodziewaliśmy?

Tak jest z nami i low-key mag – póki co świetnie się bawimy pracując nad portalem i tworząc razem coś czego nie oczekiwaliśmy i chcemy, żebyście wy też byli częścią tej zabawy.

Przez kilka ostatnich tygodni odpowiadałam na nieustannie powtarzające się pytanie “Pola, co Ty znowu wymyśliłaś?” i uwagi w stylu “przecież takich portali jest wiele, a konkurencja duża”.

A ile jest takich, które są tworzone przez młode osoby dla młodych osób, o tematach które nas wszystkich dotyczą? Takich, w których znajdziesz informacje o najnowszych wystawach, ale także historie z piątkowej imprezy czy opowieści o dalekiej podróży. Portali, w którym każdy z redaktorów jest oddzielną jednostką, która przez swoje teksty czy zdjęcia wyraża siebie i to jaką jest osobą.

To właśnie te rzeczy nas wyróżniają i taka wizję chcemy wam przedstawić.

 

Mam nadzieję, że zostaniecie z nami na dłużej 🙂

Pola Namysł,

redaktor naczelna low-key mag

Pola

Redaktor Naczelna

Redaktor Naczelna

Od dziecka marzy o pracy w redakcji i w tym kierunku próbuje swoich sił od kilku lat. Uwielbia Izrael, Paryż i Londyn, kocha podróżować oraz poznawać nowe miejsca. Z zainteresowania studiuje Historię i Kulturę Żydów w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.Niepoprawnie romantyczna z milionem pomysłów na minutę.

Uwielbia otaczać się kreatywnymi ludźmi i wspólnie tworzyć nowe projekty.